W porywie melancholii wziąłem pod pachę morawskie wino i poszedłem późną nocą parku. Spotkałem jeże.
DVD Nohavicy za darmo
Wino jednak okazało się argentyńskie (morawskie z zasady są lepsze, nie tylko na tym blogu), ale jeże były nasze, polskie. Wykonały dziwny taniec godowy, a może (jak się okazało na końcu) była to demonstracja siły? Siedzę sobie na ławce, za nic mając dekantację wina (czyt. piję świeżo otwarte, prosto z butelki), godzina po północy, a tu najpierw jeden jeż pod ławkę podchodzi. Wącha, bada teren. Przyglądam się mu - światła miasta to umożliwiają szczególnie w deszczową noc. Kątem oka dostrzegam ruch za ławką. Przybył drugi jeż. Zaczął biegać (zaskakująco szybko) wokoło pierwszego, a ten zaczął sapać, jak nie przymierzając lokomotywa parowa (kto to jeszcze pamięta), jakby to on sam kręcił te "orbitki". Trwało to ok 3 minut, jeż biegający starał się przy okazji kółeczek dobrać do jeża sapiącego (a może mi się wydawało, może Freud by coś na ten temat mógł powiedzieć ;). I wtedy przypomniałem sobie taka piosenkę.
Jednak ten sapiący jeż, może to była ona, parsknął i przedstawienie skończyło się. Jeż biegający oddalił się pokornie w krzaki. Koniec... Znowu sobie przypomniałem po co na tę ławkę przyszedłem. Zaczynam nucić...
a potem
Lucie Bílá, od zawsze ze mną (płyta Jampa Dampa). I to nic że śpiewa to kobieta. To nie szkodzi tak jak to, że podobno chłopaki nie płaczą.
A teraz ...